Śladem Tadeusza ... Kokkino Nero
W środku lata nic tak nie chłodzi jak woda i cień. Tymczasem w Grecji …leje. Czyżby i tutaj dotarły te anomalia, które i nas dotykają?
Na szczęście deszcz ustał i z dnia na dzień robi się coraz cieplej, aż wraca „grecki” klimat. Kokkino Nero jest typową wakacyjną miejscowością. Główna ulica, przy której rozlokowane są najważniejsze sklepy i usługi prowadzi na plażę. Ruch na niej duży a wśród języków, które słychać dużo języka ojczystego, polskiego. Czasem pojawi się jakaś twarz, którą człowiek gdzieś już widział a twarz ta uśmiecha się i mówi:
- Cześć! Ty też na oczyszczanie…
- Nie, na wakacje...
Tak to bywa, świat jest mały a przyzwyczajenia pozostają.
Samo Kokino to niewielka osada z minimalną bazą turystyczną. Są tu trzy restauracje, kilka sklepów, dwa biura turystyczne, cerkiew greko-katolicka i baseny z żelazową wodą.
To właśnie te baseny i morze przyciągają turystów. Baseny z leczniczą żelazową wodą znajdują się na początku miejscowości i są magnesem. Żelazowa, ruda, można by powiedzieć „zerdzewiała woda” w dodatku o temperaturze ok. 10 st. C. działa pobudzająco na całe ciało. Po drugiej stronie źródła znajduje się sadzawka, w której można się nacierać żelazową glinką. Atrakcja to duża, bo kiedy sięgnie się na dno po garść gliny czasem coś przemknie między dłońmi – to tylko kilka żab, które tutaj bytują.
I tak idąc śladami Tadeusza zwiedzamy plażę, wioskę, wspomniane źródła, delektując się przy tym nie tylko pogodą ale również fantastyczną żywnością. Zarówno tą w jadłodajniach jak również tą, sprzedawaną bezpośrednio z samochodów w postaci owoców i warzyw.
A wodospad, to miejsce dla nas szczególne?
Pytamy, miejscowi wiedzą i tłumaczą, podają rady jak dojść ale też uprzedzają: ze szlak zarośnięty, żeby długie spodnie mieć i może jakiś kij do odciągania kolczastych łodyg. Żeby uważać bo oznakowanie słabe. Tam i z powrotem to wyprawa na cały dzień a po drodze nic kupić nie można!
Mamy jednak sposobność podjechania do jednego z sadów kasztanów jadalnych. Polna droga wije się przez uprawne tereny, potem przez las, wspina się serpentynami po nierównej drodze. A my podskakujemy na pace pick-up-a jak skrzynki z arbuzami. Przewalamy się z uśmiechem od burty do burty na zakrętach o180 stopni. W końcu kierowca zatrzymuje się i pokazuje nam w którym kierunku mamy iść!
Po dwudziestu minutach dochodzimy do pięknego, tajemniczego miejsca, które etapami odsłania przed nami swoje uroki. Najpierw kamienne głazy wielkości pokojowych mebli, poustawiane jak drzi, wpuszczają nas na główną scenę. To tam zajdziemy wymyte przez wodę, gładkie skały poukładane w przepiękne formy. Dookoła cisza, nawet otaczające zarośla milczą. Jest dopiero siódma rano więc można nasycić się ciszą. Brak ptaków to problem dla tych, którzy uprawiają kasztany – rozrasta się populacja szkodników, larwy i dorosłe owady niszczą uprawy, susza komplikuje sprawę. Dlatego cały teren poniżej poprzecinany jest rurami z których nawadnia się uprawy. I ta woda płynąca ze strumienia ratuje życie kasztanowcom.
Przed nami pierwszy basen ze skałą na środku a po prawej stronie druga skała, wchodząca nad wodę tak daleko, że można z niej skakać na środek basenu. Woda czysta, źródlana, przejrzysta ale zimna, że ciarki przechodzą…. I o to właśnie chodzi.
Zagłębiamy się powoli a potem już doznajemy uroków orzeźwienia. Przyjemnie, cały organizm w alercie chłodnej wody! To tylko osiem stopni Celsjusza. Frajda.
Dookoła z pierwszymi promieniami słońca, które tutaj zagląda późno - rozpoczyna się nowy dzień. Tu i tam przemknie jaszczurka w obawie przed zaskrońcem, chowa się w rozpadlinach skalnych. Ze spokojem godnym filozofa odpoczywa żaba przyczepiona do skały. W ogrzanym powietrzu fruwają ważki nadając temu miejscu jeszcze bardziej bajkowy styl.
Cisza, nawet szum spadającej wody nie jest natarczywy.
Po pierwszej kąpieli idziemy wyżej, do drugiego basenu. Droga do niego częściowo ubezpieczona jest linami poręczowymi, które bardziej przydadzą się w zejściu z racji zawilgoconych kamieni dodatkowo pokrytych mchem. Po kilku minutach odsłania się piękny widok. Cienka struga wysokiego wodospadu wymywa wciąż basen w litej magmowej skale. Idziemy wzrokiem za tą strużyną wody do samej góry, tak to robi wrażenie, ta wysokość i to ciągłe wymywanie skały.
Piękne miejsce do kontemplacji gdyby nie pamięć wydarzeń sprzed kilku lat.
To właśnie tutaj poślizgnął się Tadeusz, prawdopodobnie zauroczony klimatem miejsca i jego możliwości. To tutaj przeszedł na drugą stronę lustra….życia.
Czas, najlepszy lekarz powoli zamyka rany… No cóż, stało się i trzeba nam żyć dalej, pamiętając zarówno o Tadeuszu, jak i o Jego Bliskich.
Trzeba nam dalej „uczyć” siebie i innych życia codziennego, tego najtrudniejszego, czasem w samotności, z bagażem chwil i wydarzeń minionych. Trzeba nam trwać w przemożnym dystansie i pokoju i wtedy łatwiej odnaleźć nutkę radości i zadowolenia właśnie z drobnych podarunków losu. Trzeba nam trwać w nadziei…
I z taką nadzieją schodzimy zarośniętym szlakiem z odosobnienia do cywilizacji przemierzając granice ludzkich uczuć: fascynacji, pamięci i nadziei...
Marek Dudek